Egzaminy gimnazjalne mają się zacząć już 10 kwietnia. Nauczyciele strajkują, więc ministerstwo edukacji ściąga każdego, kto skończył odpowiednie studia. Pilnowanie dzieci to praca odpowiedzialna i najczęściej niepłatna. Ale MEN mówi, że ma już tysiące chętnych, w tym polityczne gwiazdy.
- To jakiś żart. Dostałam propozycję pracy przy egzaminie. Czemu żart? Bo nie przepracowałam w szkole ani jednego dnia; miałam tylko ścieżkę pedagogiczną na studiach - opowiada pani Marta. Propozycję dostała SMS-em.
Kuratoria i samorządy robią, co mogą, by znaleźć ludzi na zbliżające się egzaminy gimnazjalne. Na czynnych nauczycieli liczyć raczej nie mogą, bo większość z nich strajkuje. Dlatego szefowa MEN podpisała rozporządzenie o tym, że "każda osoba posiadająca kwalifikacje pedagogiczne może pracować podczas tegorocznych egzaminów".
Co to oznacza w praktyce? W biurze prasowym ministerstwa edukacji dowiadujemy się, że dotyczy to każdej osoby, która miała ścieżkę pedagogiczną na studiach. Doświadczenie nie jest wymagane. MEN zaznacza jednak, że chodzi tu o osoby, które zasilą "zespoły nadzorujące". Bo prace egzaminacyjne będą i tak spływały do komisji i tam będą sprawdzane.
Ile osób udało już się namówić? MEN mówi, że "kilka tysięcy". Ale dokładnych danych nie podaje, bo chętni mogą się zgłaszać do samej północy. Z naszych informacji wynika, że kuratoria i samorządy szukają, gdzie się da. Na przynajmniej kilku uczelniach wyższych rektorzy mieli wysyłać wiadomości do dziekanów i wykładowców, że można się zgłosić do takiego zespołu.
Swoje wsparcie zaoferowali również politycy. Na przykład posłana Krystyna Pawłowicz. Na serwisie społecznościowym przypomniała, że można się zgłaszać do kuratorów lub do ministerstwa. - Ja się zgłosiłam, walczymy o Polskę! - napisała.
źródło: money.pl
foto: użyczone