Od dziecka mieszka w Książu, pamięta zarówno Księżną Daisy jak i wiele wydarzeń z czasów II wojny światowej. Doris Stempowska po raz kolejny dzieliła się swoimi wspomnieniami podczas spotkania z cyklu "O Historii na żywo w Zamku Książ".
Doris Stempowska wspomina, że choć na tych terenach nie było bombardowań to w czasie wojny ciągle słychać było przelatujące samoloty a mieszkańcy żyli w ciągłym strachu z niepokojem nasłuchując wieści z frontu.
- Były alarmy lotnicze, widziałam przelatujące eskadry od strony Wałbrzycha w kierunku Świebodzic, potem alarm był odwoływany ale żadna bomba tu nie spadła. W Niemczech mówiło się, że Dolny Śląsk jest bunkrem bo tutaj nie bombardowano - mówi Doris Stempowska.
Problemy pojawiły się pod koniec wojny wraz z wkroczeniem do zamku organizacji Todt. Rozpoczeła się wielka przebudowa i drążenie tuneli. Mieszkańcy zamkowych posiadłości, czyli dawna służba Hochbergów wprawdzie nie zostali przekwaterowani ale wszystkie prace prowadzono w ścisłej tajemnicy.
- Nie mieliśmy już wstępu do zamku, mieszkaliśmy w budynku przy obecnym parkingu hotelowym. Pojawili się umundurowani ludzie. Mówiono, że to organizacja Todt. Przychodziło coraz więcej ludzi, również robotników, zaćzęły się wybuchy pięćdziesiąt metrów pod nami. Dla nas to wszystko było owiane tajemnicą. Były domysły, że prowadzona jest jakaś nazistowska budowa ale to były tylko przypuszczenia. Widzieliśmy że coś się dzieje ale nikt nie wiedział co - mówi Doris Stempowska.
Mieszkańcy zamku byli także świadkami pracy więźniów i był to widok straszny, który do dziś towarzyszy Doris Stempowskiej.
- Bardzo przykry widok. Prowadzili ich na różne miejsca bo pracowali praktycznie na całym terenie, kopali wszędzie w parku, na podwórkach i w lochach. Byli w pasiakach, nędzne postaci, zimą nie mieli skarpet tylko jakieś drewniaki na nogach. Kontakt z nimi był niemożliwy ale okazało się, że nie wszyscy strażnicy byli tacy źli i pozwalano im zachodzić do naszych domów i wtedy prosili o chleb. Jak taka postać stała w drzwiach to czasem dało się im coś do jedzenia - wspomina Stempowska.
Koniec wojny i wkroczenie Armii Czerwonej był również dla mieszkańców bardzo traumatycznym okresem.
- 8 maja, jeszcze był stan wojenny i ostrzeliwali zamek, chyba artylerią. Mężczyźni kazali nam chować się w piwnicy. Czekaliśmy tam co będzie dalej. Około godziny trzeciej rozległy się krzyki, że mamy wyjść z piwnicy i okazało się że to wkroczyli Rosjanie. To była jakaś grupa szturmowa. Baliśmy się strasznie ale nic nam nie zrobili i kazali wrócić do mieszkań - mówi Stempowska.
Pełna relacja ze spotkania z Doris Stempowską wkrótce ma być dostępna na facebooku Fundacji Księżnej Daisy von Pless. Poniżej możecie obejrzeć nagranie z pierwszego spotkania:
plr
foto: P.Tokarski
redakcja@walbrzych24.com
Komentarze