- Jej właściciela nie musieliśmy długo szukać - prowadził sklep ze zniczami przy samym wejściu do miejsca wiecznego spoczynku. Chamski i agresywny „opiekun” ledwo żywej istoty Mariusz P. nie widział żadnego problemu w tym, że cierpiący pies błąka się po całej okolicy, że jest skrajnie wychudzony, że z rozpadających się guzów sączy się ropa z krwią, a sierść na grzbiecie posklejana jest od ropnych wypływów ze skóry... - relacjonują funkcjonariusze DIOZ.
Pies przez lata wegetował na posesji graniczącej z gabinetem weterynaryjnym, który miał sprawiać nadzór weterynaryjny nad zwierzęciem na tzw. oko - bez badań, bez diagnostyki, bez interwencji chirurgicznej. Lekarz ten jest jednocześnie Inspektorem Weterynaryjnym, który ma obowiązek sprawować nadzór nad przestrzeganiem przepisów ustawy o ochronie zwierząt.
- Praktyka pokazała, jak nieudolnym organem jest powiatowy lekarz weterynarii. Jeszcze wczoraj lekarzyna ten twierdził, że odebrana suczka jest w świetnej kondycji - piszą przedstawiciele DIOZ.
Uratowany pies został przewieziony do kliniki weterynaryjnej, w której przeprowadzono kompleksowe badania diagnostyczne.
- Wyniki krwi napawają ogromnym optymizmem - prócz zagłodzenia, odwodnienia, dwóch ogromnych guzów na listwie mlecznej oraz ropnego zapalenia skóry, póki co nie borykamy się z żadnymi innymi chorobami współistniejącym o charakterze niewydolnościowym. Rokowania są dobre - przyznaje DIOZ
szl
foto: użyczone/Dioz/Facebook.com
redakcja@walbrzych24.com
Komentarze