Mieszkaniec powiatu wałbrzyskiego w wyniku ciężkiej choroby stracił nogę. Problem w tym, że odpadła ona samoistnie w domu, a teraz żadne służby nie chcą podjąć się utylizacji kończyny. Córka, która opiekuje się starszym mężczyzną, jest pozostawiona sama sobie z bardzo nieprzyjemnym problemem. UWAGA! Tekst tylko dla osób o mocnych nerwach.
Historia ta może budzić zarówno oburzenie, jak i obrzydzenie, ale przedstawia poważny problem, z którym boryka się obecnie mieszkanka jednej z miejscowości w powiecie wałbrzyskim. Z uwagi na wrażliwość sprawy nasza rozmówczyni prosi o anonimowość.
Ojciec pani R. od dawna choruje na cukrzycę a jego choroba doprowadziła do tzw. cukrzycowej stopy w jednym z najcięższych wariantów, który zakończył się martwicą tkanek. Niestety mężczyzna, mimo zaleceń lekarzy nie zgodził się na amputację i to wywołało szereg problemów, z którymi mierzy się obecnie jego córka.
Przy tak zaawansowanym stadium choroby lekarze dawali mężczyźnie maksymalnie kilka miesięcy życia. Wbrew ich przewidywaniom człowiek ten żyje nadal, choć od diagnozy minęło już wiele miesięcy. Martwica stopy jednak postępowała i w końcu objęła nogę niemalże do kolana, łącznie z kością piszczelową. Pewnego dnia noga po prostu odpadła. Stało się to w mieszkaniu, więc córka mężczyzny, która opiekuje się nim na co dzień, zadzwoniła pod numer alarmowy z prośbą o pomoc.
- Pan pod numerem 112 przekierował mnie do Pogotowia. Tam powtórzyłam, czego oczekuję. Usłyszałam, że karetka przyjedzie i medycy zrobią opatrunek i zabiorą tego kikuta. Niestety po przyjeździe okazało się, że nie mogą zabrać tej nogi, ponieważ jak to powiedział lekarz, musiałby ją sobie zabrać do domu, bo nie może oddać jej do spalarni - relacjonuje pani R.
Mężczyzna nie zgodził się jechać do szpitala, dlatego został opatrzony na miejscu. Jego ogólny stan określono jako "przytomny, logiczny" a parametry życiowe "w granicach normy". Lekarz pogotowia zalecił kontrolę w POZ i wizytę w poradni chirurgicznej. Pacjent i jego noga pozostali w domu.
Córka mężczyzny zszokowana całą sytuacją zaczęła szukać pomocy w różnych instytucjach, od wałbrzyskiego szpitala, przez sanepid i oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia na wszystkich szczeblach. Nigdzie nie udzielono jej jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co powinna w tej sytuacji zrobić z pozostawioną kończyną.
Jak się okazuje, nie powinna zatrzymać jej w domu, z uwagi na zagrożenie sanitarne. Nikt nie potrafił jednak wskazać legalnej metody na pozbycie się części ciała. Usłyszała, że sytuacja byłaby zgoła inna, gdyby doszło do niej w szpitalu, lub kończyna była amputowana. Wówczas obowiązkiem placówki jest przekazać ją do utylizacji. Do zdarzenia doszło jednak w mieszkaniu, dlatego nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za pozbycie się kończyny, ponieważ z formalnego punktu widzenia jest ona niewiadomego pochodzenia, mimo że jej właściciel żyje i można stwierdzić, że jest to jego brakująca część ciała.
Inne procedury dotyczą też części ciała, które utracono w wyniku wypadku i co do których można podjąć próbę replantacji. Tu jednak nie było takiej możliwości. Jak zatem obecnie radzi sobie kobieta pozostawiona z problemem?
- Obecnie zawinęłam tę kończynę w poszewkę, żeby miała dopływ powietrza, żeby jak najszybciej obeschła i nie powodowała nieprzyjemnego zapachu. Oczywiście nie trzymam jej na widoku, tylko w zamkniętym pomieszczeniu, do którego nikt poza mną nie ma wstępu. Lekarz zalecił, że jeśli kolejne części będą odpadać, to powinnam gromadzić je w zamrażarce i po śmierci taty oddać do pochówku - twierdzi nasza rozmówczyni.
Szukając rozwiązania tego absurdalnego problemu, skontaktowaliśmy się z biurem Rzecznika Praw Pacjenta. Pracownicy instytucji byli mocno poruszeni całą sytuacją i zadeklarowali dogłębne zbadanie sprawy i pomoc w jej rozwiązaniu. Muszą sprawdzić stan prawny, czy nie doszło tutaj to naruszeń przepisów, lub czy po prostu przepisy są w tym zakresie niedopracowane. Czekamy na informacje od Rzecznika Praw Pacjenta.
plr
foto: ilustracyjne/użyczone
redakcja@walbrzych24.com